czwartek, 28 listopada 2013

Po filmie "Mój biegun"

Byłem niedawno w kinie razem z Mackiem i Jego klasą. Obejrzeliśmy film "Mój biegun". Maciek męczy mnie abym coś napisał o filmie bo sam się leni.
Spróbuję.
Po obejrzeniu filmu odczucia mam - jak to się teraz uczenie mówi - ambiwalentne.
Z jednej strony...
film jest ciekawy, poważny, opowiada o rodzinie, która zmaga się z przeciwnościami losu i tragediami rodzinnymi. Główny bohater ogromnym wysiłkiem walczy ze swoim kalectwem i w końcu osiąga sukces po wielu wzlotach i upadkach. 
Krótko mówiąc, wiele pozytywnych emocji i wskazówek życiowych możemy wynieść z tego filmu.
Z drugiej zaś strony...
rozczarowałem się tym filmem, z własnej zresztą winy. Nie wiem dlaczego zdawało mi się, że będzie to film o zdobywaniu biegunów, o przygotowaniach do wypraw, o trudnych i niebezpiecznych momentach tego przedsięwzięcia. Że będą wspaniałe zdjęcia przyrody, krajobrazu, ssaków i ptaków oraz zaskakujące i niebezpieczne przygody.
Ale moje rozczarowanie to w zasadzie nic nadzwyczajnego. Tak w życiu zazwyczaj bywa, gdy  z nadmiernym optymizmem oczekujemy przyszłych wydarzeń.
ps
trochę byłem zdziwiony, gdy prawie wszyscy uczniowie z klasy zaopatrzyli się przed seansem w kukurydzę i pepsi aby pożywiać się w czasie projekcji filmu. Dawniej tego nie było gdyż po prostu takich produktów w kinach nie sprzedawano. Sprzedawano za to cukierki, które odwijane z papierków szeleściły i przeszkadzały jeszcze bardziej niż obecnie spożywane wiktuały :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz